Alkohole agenta 007 - Bond raczył się nie tylko martini


Nie sposób wyobrazić sobie Jamesa Bonda bez eleganckiego garnituru, błyszczącego Astona Martina i… drinka w dłoni. Przez ponad sześć dekad filmowy Agent Jej Królewskiej Mości wypił więcej niż jeden toast, ale warto przyjrzeć się temu co i dlaczego pije. Bo choć cały świat zna jego słynne zamówienie – „wstrząśnięte, nie mieszane” – to w ostatnich latach coraz częściej zamiast martini w jego szklance pojawia się coś mocniejszego i bardziej dymnego: whisky. Ale to oczywiście nie wszystko.

Whisky zamiast marini, czyli agent 007 w XXI wieku

W epoce Daniela Craiga, czyli od „Casino Royale” aż po „No Time to Die”, Bond przeszedł pewną transformację. Stał się bardziej ludzki, mroczniejszy, mniej idealny. I może dlatego coraz częściej zaczął porzucać klasyczne martini na rzecz szklaneczki dobrej whisky – trunku dojrzalszego, bardziej gorzkiego.
Najbardziej znacząca scena miała miejsce w filmie „Skyfall”. Bond dostaje wówczas do ręki kieliszek whisky The Macallan 1962. To nieprzypadkowy wybór - 1962 to nie tylko symboliczne nawiązanie do roku rozpoczęcia całej serii o agencie 007, ale też rok urodzenia odtwórcy głównej roli Daniela Craiga.
Od tego momentu Macallan już kilkukrotnie pojawiał się w filmach o Bondzie. W „Spectre” widać Bonda sięgającego po szkocką w luksusowym hotelu w Maroku, a gdzieś w tle przewija się też Haig Club – whisky, której nowoczesna butelka bardziej przypomina flakon perfum niż klasyczny trunek. W „No Time to Die” whisky powraca, ale uwagę kradnie inny alkohol – Blackwell 007 Rum, który zadebiutował razem z premierą filmu jako oficjalny partner marki Bond.

rozne-alkohole-wysokoprocentowe.jpg

Ale przecież… martini!

Chociaż whisky zyskała w ostatnich latach na znaczeniu, nie oznacza to, że martini zniknęło z menu 007. To wciąż jego podpisowy drink, kultowy, legendarny. Nikt wcześniej nie zamawiał martini „wstrząśniętego, nie mieszanego”, a Bond zrobił z tego rytuału nieodłączny element swojego stylu.
W „Casino Royale” – filmie, który niejako na nowo zdefiniował postać agenta – pojawia się nawet scena, w której Bond sam komponuje drinka z ginu Gordon’s, wódki i likieru Kina Lillet, nazywając go Vesper, od imienia kobiety, którą pokochał. Z kolei w „Quantum of Solace” pada jedno z najbardziej zaskakujących zdań: na pytanie barmana, czy wstrząśnięte czy mieszane, Bond odpowiada: „Do cholery, nie obchodzi mnie to”.

kieliszek-martini.jpg

Heineken – sponsorowany wstrząs

W „Skyfall” pojawił się jednak inny alkoholowy wątek, który wzbudził kontrowersje na całym świecie. Chodzi oczywiście o scenę, w której Bond… leży z kobietą w łóżku, trzymając butelkę Heinekena. Dla fanów był to szok, a dla producentów – ratunek.
Holenderski browar zapłacił za tę scenę około 45 milionów dolarów, co uczyniło ją jedną z najdroższych kampanii product placementowych w historii kina. Barbara Broccoli, producentka serii, nie ukrywała: bez pieniędzy od Heinekena „Skyfall” najprawdopodobniej nie powstałby wcale.
Czy to zabiło mit Bonda? Niekoniecznie. Tym bardziej że w filmach wcześniej pojawiały się piwa – już w „Doktorze No” Bond pił Red Stripe, a w „Licence to Kill” – amerykańskie Miller Lite. Problemem nie była obecność piwa, ale jego ekspozycja – w „Skyfall” nie dało się nie zauważyć zielonej butelki.

butelki-piwa-heineken-w-lodowce.jpg

Sherry, brandy, rum – co jeszcze pijał Bond?

W „Diamonds Are Forever” Bond bezbłędnie rozpoznał wytrawną sherry fino. W „Goldfingerze” przekomarzał się z M o rocznik brandy, który oczywiście znał na pamięć. W „No Time to Die” pojawił się natomiast jamajski rum – nawiązanie nie tylko do lokacji filmu, ale też do literackiego Bonda, który w książkach Fleminga często sięgał po lokalne trunki z Karaibów.
Chociaż to martini pozostaje najbardziej rozpoznawalnym drinkiem Jamesa Bonda, nie da się ukryć, że przez lata jego alkoholowe wybory znacznie się poszerzyły. Whisky, piwo, rum, sherry czy brandy – każdy z tych trunków pojawił się w filmach nie bez powodu. Czasem budował klimat sceny, czasem mówił coś o samym Bondzie, a czasem był po prostu elementem marketingowej układanki. Czy to dobrze? Niech każdy oceni sam.

wiedza 

Zobacz też